Dobra, a zupełnie szczera, to jest do dupy. Nie chce mi się, już nie umiem? Jakoś się zatopiłam, zawarstwiłam, wpadłam w małą przestrzeń, w której trochę ruchu jest, ale nawet rąk nie da się swobodnie wyprostować. Jakby to porównać do smaku to… nijaki, obojętny, czasem trochę lepki, ale nie od słodyczy, od ciężkości chyba bardziej, a może od starości? No nie wiem.
Niby więcej się nauczyłam, może nawet trochę zmądrzałam (wybornie tak samej o sobie napisać, i może nawet byś mi uwierzyła, gdyby nie ten komentarz), a czuję jakbym absolutnie zupełnie nic a nic nie wiedziała. Nigdy.
W sumie to nawet nie chodzi o to, że tak jest cały czas. Głównie wtedy, gdy chciałabym może coś zrobić… Pomyślałaś o jakimś wspaniałym, dumnym projekcie, przedsięwzięciu czymś co może napawać lękiem na pierwszy rzut oka, ale też ekscytacją? A nie… ja absolutnie nie mówię o czymś takiego kalibru, o! jak np. warsztat czy inne straszne rzeczy. Wystarczyłaby mi wpierw jakaś malizna, choćby post na fejsie, na instagramie coś, może newsletter. No, ale ble i już.
Czasem to nawet nagle jakbym złapała za koniuszki palców kawałek sensu i myślę: ojej tak! To przecież to, ale to absolutnie nie ma szans przetrwać dłużej niż parę godzin. Przeplatanie bez sensu z krótkimi chwilami sensu.
Co podniosę się i już już, to zaraz siadam z hukiem. No nie i już. Może jakiś lęk przed prawdziwą sobą? Bo wiesz ta wewnętrzna petardowa moc, jest naprawdę potężna. Nie chcę się z niej naigrywać, bo ja naprawdę głęboko wierzę, że każdy z nas ją w sobie ma, tylko coś ostatnio mam wrażenie, że chyba ją sobie czasem wyobrażamy jakoś nie tak, jakiś smrodek wyjątkowej wyjątkowości mi się tu jawi. Ale! ta myśl to nawet miła jest, bo oznacza, że coś tam jest w środku, coś się tli. Gorsze są te z gatunku, że to wszystko to o kant dupy rozbić, mrzonki, czy jak to mawia mój mąż “pierdółki o żabkach” i przecież gdzie, ja, i z czym, do kogo? A musisz wiedzieć, że ten stan trwa już grubo ze dwa lata. Koncepcji miałam mnóstwo, z ręką na sercu przyznam, że kilka nawet sensownych skąd to i po co. Ale jakoś jednak trwa.
Dobra, żeby nie było, że nic nie robię (choć absolutnie nie uważam, że jest coś w tym złego i bardzo chciałabym, żeby świat ludzki spojrzał na to z innej perspektywy, bo świat jako taki dawno już to przecież wie, stop – może kiedy indziej). W każdym razie jak już przyszła ta najciemniejsza noc, zaraz za którą było mnóstwo ulgi to w kwietniu 2021 postanowiłam rzucić to wszystko w cholerę, może na jakiś czas, a może po wsze czasy. I jak to zawsze bywa, wtedy matryca się zmieniła i dłogobyopowiadać, ale trafiłam do współpracy z przecudownymi ludźmi Jackiem i Weroniką, którzy są założycielami projektu na miarę naszych czasów Hakuj Zdrowie. Swoją drogą jeśli jakiś kurs (bo tam jest cud miód wiedza i kursy) Cię zainteresuje to z wielką przyjemnością mogę Ci o nim opowiedzieć, bo przerobiłam je właściwie wszystkie wzdłuż i wszerz. Cały projekt znajdziesz tutaj.
Bardzo mi to było potrzebne, wiem, że dokładnie tak się miało wszystko poukładać. Jednak po pierwszym zachwycie zrozumiałam, że dalej się zapadam. Właściwie to chyba lepiej powiedzieć, że wykorzystałam to by się ukryć. Ponieważ działam tam “na zapleczu” to mogłam sobie w pewnym sensie odpocząć, może nabrać wiatru w żagle. Ale ja się ukryłam i coraz bardziej traciłam wiarę w siebie. No, a z tego miejsca jeszcze dalej do tego by jakoś tą swoją ścieżką kroczyć z tą swoją mocą.
Plan był taki, że nauczę się czegoś nowego, złapię oddech od swojego i może wrócę z wykrystalizowaną ideą. Będę działała w jednym i drugim projekcie, bo wszystko bliskie memu sercu. Albo się upewnię, że te moje “pierdółki o żabkach” to jednak nie dla mnie. Efekt był jednak taki, że wmówiłam sobie, że jestem za mała i ja się do tego nie nadaję.
Natchnęło mnie kilka tygodni temu by odsłuchać zapis z odczytu Kronik Akaszy, który w 2019 roku zrobiła dla mnie Agnieszka Pytka, ciekawy eksperyment usłyszeć coś ponownie, ale doświadczyć już inaczej. W każdym razie tam w pewnym momencie jest cały fragment o tym, że mam pisać. Co mnie oczywiście zawsze odrzucało i napawało niechęcią, ale mówię sobie, a co mi tam, przecież nie mam nic do stracenia.
I przypomniało mi się, jak lata temu (myślę, że spokojnie mogło to być 200 lat temu) na przedostatnim zjeździe Integralnego Studium Rozwoju Osobistego (a może ostatnim? no wybacz, ale człowiek świadomej dwustuletniej pamięci to jednak nie ma) mieliśmy wprowadzenie do nurtu Gestalt i nasza wspaniała prowadząca Mariola Pochwat zaraz na początku powiedziała, że czuje się niezbyt komfortowo, bo to jej początek z nami, a my się już znamy, już mamy wiele prowadzących za sobą, a na dodatek i to najgorsze, zegar ma za plecami i nie ma jak się zorientować wygodnie, jak stoi z czasem. No i my zaraz na hip hip hura zaczęłyśmy wymyślać jak przeorganizujemy salę by było lepiej. Ona ze swoim wspaniałym spokojem odparła, że już nie trzeba, bo czasem tak ma, że wystarczy, że powie coś na głos i to się już jej wewnętrznie układa. I przyznaję, że mam taką cichą nadzieję, że od tego, co napisałam, i że może nawet ty to przeczytasz to też mi się poukłada.
Karolina Wilk
_______________________
Czytam: “Dziennik Anaïs Nin tom 3” opracowanie Gunther Stuhlmann
Uczę się: nieustająco wracam do Totalnej Biologii (właściwie Psychobiologii)
Słuchałam ostatnio: Each one teach one odcinek 132 – Czym jest rzeczywistość? dr Danuta Adamska-Rutkowska
Piosenka: Wojownik z miłości – Bartas Szymoniak
Film: Duch Śniegów
Zdjęcie: Pixabay